Wszystko dobre co się dobrze kończy

Pierwszy tydzień w Meksyku dostarczył mi silnych emocji! Ugryzł mnie borsuk na piramidzie Tepozteco, dopadła mnie zemsta Montezumy i omal nie udżgał mnie skorpion. Ale po kolei…

Prekolumbijska piramida Tepozteco

W środę wybraliśmy się do Tepoztlán, malowniczo położonego miasteczka, ok. 75 kilometrów na południe od miasta Meksyk. Ponad miasteczkiem, na wysokości ok. 2000 metrów n.p.m. wznosi się Tepozteco – prekolumbijska piramida, wybudowana w latach 1150 – 1350. Poświęcona jest ona Tepoztecatl, azteckiemu bogu płodności i pulque, alkoholowego napoju ze sfermentowanego soku agawy.

Tepozteco prekolumbijska piramida w pobliżu Tepotzlan
Tepozteco

Droga na piramidę Tepozteco jest bardzo stroma i wyczerpująca, za to widoki niesamowite. Po drodze spotkaliśmy parę bezdomnych psów, z których jeden pozował nam do zdjęcia.

Bezdomny pies w drodze na piramidę Tepozteco w Tepotzlan
Bezdomny pies w drodze na piramidę Tepozteco

Bliskie spotkanie z borsukiem

Przy wejściu na teren piramidy Tepozteco przywitało nas milutkie zwierzątko, które na pierwszy rzut oka, przypominało naszego borsuka. Po paru krokach stwierdziliśmy, że piramida opanowana jest przez całe stado tych przemiłych stworzonek, które swoimi długimi nosami, obwąchiwały nasz plecak i skubały nas za nogawki. Jak później sprawdziliśmy, były to borsuki amerykańskie, które z naszym rodzimym borsukiem nie mają za wiele wspólnego. Należą one do rodzaju drapieżnych ssaków z rodziny łasicowatych.

Borsuk amerykański na piramidzie Tepozteco
Borsuk amerykański z pazurami jak grabie
Borsuk amerykański ucinający sobie drzemkę
Borsuk amerykański ucinający sobie drzemkę
borsuk amerykański
Borsuk amerykański nurkujący w naszym plecaku

Główną atrakcją naszej wędrówki stała się, zatem nie piramida Tepozteco, ale borsuki. Te przyjaźnie zachowujące się zwierzaki uśpiły na chwilę moją czujność i przekonałam się na własnej skórze, jak ostre mają zęby i pazury. Jeden z nich, chcąc porwać moje Prince Polo, ugryzł mnie w kciuka. A że Meksyk zagrożony jest wścieklizną i zwierzęta te mogą ją przenosić, istniało ryzyko zakażenia.

Borsuk amerykański
Sprawca całego zamieszania, wciąga sobie moje Prince Polo

Zemsta Montezumy i wściekliźna

W drodze powrotnej dopadły mnie skurcze żołądka, nagłe dreszcze i ostra biegunka, czyli meksykańska zemsta Montezumy! W obliczu śmiertelnej wścieklizny był to mały problem. Przed wyjazdem do Meksyku poddałam się wprawdzie szczepieniom przeciw tej chorobie, jednak według mojego lekarza potrzebowałam jeszcze dwóch dawek Rabipur – szczepionki przeciw wściekliźnie, aby w 100% być uodporniona na tą chorobę. Zaczęła się walka z czasem. Lekarz w prywatnej klinice, oczyścił mi ranę i chciał wpakować mi serię zastrzyków w brzuch. W Europie jest to przestarzała metoda, która najwidoczniej jest jeszcze ciągle stosowana w Meksyku.

Poszukiwania szczepionki

Zaczęliśmy szukać szczepionki na własną rękę. Obdzwoniliśmy mnóstwo klinik i apteki, Okazało się, że Rabipur jest w Meksyku niedostępny, a szczepionki są ściśle kontrolowane przez meksykański rząd. Firma farmaceutyczna produkująca Rabipur, zaprzestała jego produkcji od 6 lat. Już miałam wsiadać w samolot do USA, aby tam dostać szczepionkę, kiedy dowiedzieliśmy się, że istnieje inna szczepionka w Meksyku, która według Instytutu Medycyny Tropikalnej w Hamburgu, może być podana w zamian – Verorab.

Verorab znaleźliśmy w Cuarnavaca w Centro de Salud. Jest to przychodnia zdrowia, finansowana przez rząd, ogólnie dostępna dla każdego, potrzebującego pomocy. Większość mieszkańców Meksyku po prostu nie stać na drogie ubezpieczenie zdrowotne, dlatego też w tym kraju od 2003 roku stopniowo jest przeprowadzana reforma systemu opieki zdrowotnej, zakładający wprowadzenie ubezpieczenia powszechnego dla wszystkich obywateli. Centro de Salud jest bezpłatne. Może z niego skorzystać każdy. Za szczepionkę, która w Europie jest bardzo droga, nie musiałam nic zapłacić. Lekarze i pielęgniarki byli bardzo mili i pomocni. We wtorek dostanę jeszcze jedną szczepionkę, która zapewni mi 100% ochronę przed wścieklizną.

Na koniec dnia spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Omal nie nadziałam się na kolec skorpiona, szukając kontaktu w łazience. I jak tu nie wierzyć w powiedzenie „Nieszczęścia chodzą parami”? Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ciekawa jestem, co przyniesie mi następny tydzień.

Spodobał ci się mój wpis? Pragniesz odbyć podobną podróż i masz jakieś pytania? Skomentuj poniżej, podziel się nim z innymi, albo napisz do mnie maila.

Dodaj komentarz

Dodano do koszyka.
0 produktów - 0,00